
- 27 marca 2014
- |Poza pracą
- 0
Gdy w końcu zebrałem się na odwagę i powiedziałem rodzicom, że nie udało mi się dostać na aplikację sędziowską, ojciec jedynie spojrzał na mnie z wyrzutem i bez słowa udał się do swojego warsztatu, gdzie lubił przesiadywać wieczorami. Grzebanie przy starych samochodach było dla niego tym, czym robienie na drutach dla mamy – sposobem na odcięcie się od rzeczywistości i przemyślenie wszystkiego we własnej głowie, bez udziału osób trzecich.
Mama informację o moim niepowodzeniu przyjęła o wiele lepiej – w końcu to mama, która zawsze zrozumie, przytuli i pocieszy. Przez pewien czas od wielkiej porażki jaką był brak kwalifikacji na aplikację siedziałem w rodzinnym domu i odreagowywałem wszystkie naukowe stresy. Nie miałem siły zabrać się za szukanie pracy, nie chciało mi się wychodzić ze znajomymi. Byłem apatyczny i mało dostępny dla świata. Mój letarg trwał jakiś miesiąc, po upływie którego obudziłem się z uśpienia i zabrałem za siebie. W końcu wyszedłem na zewnątrz, spotkałem ze znajomymi i zacząłem żyć na nowo. Nagle zaczęło mi się układać w sprawach zawodowych, bo dostałem zaproszenie na stanowisko młodszego specjalisty ds. prawnych, specjalista ds. prawnych Tychy. Nie liczyłem na zbyt wiele, ale o dziwo udało mi się dostać pracę i wreszcie mogłem stanąć na nogi, czyli wyprowadzić się od rodziców. Z chwilą otrzymania propozycji pracy i poinformowania o tym rodziców, w moim ojcu coś jakby pękło i po miesiącu milczenia w końcu do mnie przemówił. Posada specjalisty okazała się być lekiem na sprawy zawodowe i prywatne – lekiem, którego działanie było natychmiastowe i długotrwałe.